Wyłączam wyobraźnię

O odwadze, wojnie i… modzie. Wyjątkowa rozmowa z niezwykłą kobietą, Ewą Ewart. Rozmawiała Róża Augustyniak.

 

Ma pani niezwykłą energię! Czy ma pani w pamięci jakąś osobę, która wywarła na pani szczególne wrażenie?

W moim życiu nie ma guru, za którym bym beznamiętnie podążała. Na swojej drodze spotykam wielu ludzi o fascynujących osobowościach i każdy z nich wnosi coś innego do mojego życia. Ja w ogóle kocham ludzi, jestem na nich niesłychanie otwarta. Ludzie i ich opowieści są dla mnie największym źródłem inspiracji. Natomiast wydaje mi się, że na tym etapie życia, wypracowałam sobie na tyle własnej autonomii, że nie mam wzorców, za którymi ślepo podążam.

Miałam na myśli, jakąś szczególną osobę, którą postrzega pani w wyjątkowy sposób…

Osobą, która odgrywa bardzo ważną rolę w moim życiu jest moja przyjaciółka, Argentynka, która mieszka w Brazylii. Jeżdżę do niej dwa razy do roku. Imponuje mi jej życiowa mądrość,  konsekwencja w pracy nad sobą i osiągnięcia, jakie na tym polu odniosła. Jest  dla mnie ważnym punktem odniesienia.

Pani świat zorganizowany jest w dużej mierze wokół problemów innych ludzi, problemów społecznych, politycznych – tak wygląda pani praca. Z pewnością zwróciła pani uwagę, że współczesny człowiek coraz bardziej skoncentrowany jest na sobie. Mówi się, że żyjemy w czasach egocentryzmu i histerii, nierzadko wyolbrzymiając względnie błahe problemy. Jak patrzy pani na to, z perspektywy osoby, która niejednokrotnie widziała niewyobrażalne ludzkie cierpienie?

Wielokrotnie podczas moich podróży spotykałam ludzi, noszących w sobie straszliwe historie i doświadczenia. Siłą rzeczy, poprzez to, że zaistnieli w moich dokumentach, stawałam się świadkiem ich cierpienia i odbiorcą wielu osobistych tragedii. Powodowało to we mnie różnorakie reakcje. Przy każdym spotkaniu odczuwałam ogromną pokorę, wdzięczność za ich zaufanie, a z drugiej strony pewien rodzaj dyskomfortu spowodowanego poczuciem wkraczania w bardzo intymne obszary życia moich bohaterów. Bez względu na to, że to oni zawsze wyznaczali granice prywatności. Każde takie spotkanie skutecznie ustawiało mnie do pionu i porządkowało skalę tak zwanych problemów własnych. Z reguły przestawały istnieć.

Niedawno świetny fotoreporter wojenny, Krzysztof Miller, postanowił niespodziewanie porzucić swoich ziemskich przyjaciół, a przede wszystkim demony, które wlokły się za nim po wyprawach na wojny. Jak pani udało się uchronić przed tymi demonami?

Demony mają to do siebie, że zawsze cię dopadają. Zwłaszcza w tym zawodzie. To cena jaką przychodzi niejednokrotnie płacić za realizację pasji. To też było moim udziałem. Często dostaję pytanie, czy boję się, kiedy staję w obliczu niebezpiecznych zadań. Byłabym ostatnią hipokrytką, gdybym powiedziała, że nie. Na szczęście, w moim przypadku ciekawość i determinacja żeby zmierzyć się z powierzonym wyzwaniem zawsze okazują się silniejsze od strachu. Bardzo mi też pomaga umiejętność wyłączenia wyobraźni i uruchomienia systemu zadaniowego, nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć. Gdyby nie ta zdolność radzenia sobie z obawami i strachem, moja tak zwana, kariera, zakończyłaby się na etapie siedzenia za biurkiem w Londynie i szperania w komputerze jako szeregowy researcher.

Jednym z pani sposobów na powrót do równowagi po wyczerpujących wyjazdach związanych z pracą są kompulsywne zakupy.

Nie ukrywam, że potrafię popełnić absolutne szaleństwa w tej dziedzinie, co mi później brutalnie uświadamia wyciąg z karty kredytowej.

Kompulsywne zakupy mogą być niebezpieczne – lubi pani adrenalinę poza pracą czy po prostu ma słabość do mody?

Nie chodzi o żadną adrenalinę. Nie ukrywam, że lubię się dobrze ubrać. Dość dużo rzeczy sobie szyję, współpracuję ze świetną projektantką. Kupowanie materiału potrafi działać na mnie jak sesja na kanapie u psychoterapeuty! Podejrzewam, że mogłabym zrobić PhD z tej dziedziny. Uwielbiam sklepy z materiałami, cały ten rytuał dotykania, wybierania tkaniny i wyobrażania sobie, co z niej powstanie: sukienka, żakiet, a może komplet ze spodniami. To chyba jedna z form odreagowywania.

Mieszkała pani w wielu światowych stolicach, ale chętnie ubiera się u polskich projektantów. Co sądzi pani o stylu Polek?

Uważam, że Polki są jednymi z najbardziej fantazyjnych kobiet. Potrafią się pięknie ubrać, wiedzą co wyeksponować i potrafią ukrywać to, co wydaje im się mało perfekcyjne. Mają wyjątkowy sznyt elegancji – mówię to z pełną świadomością, znając wiele ulic. Ulica londyńska jest szalona, bardzo kolorowa, o bardzo specyficznym klimacie modowym, ale muszę powiedzieć, że nie byłam w stanie, doszukać się w Angielkach, tak wrodzonego pierwiastka elegancji. Polki mają to dane, że tak powiem, w genach.

Przyglądając się pani pracy i sposobowi ubioru – najczęściej można panią zobaczyć w krótkiej sukience i w szpilkach – można odnieść wrażenie, że jest pani silna i odważna. Czy ten wizerunek jest spójny z tym, jak sama siebie pani postrzega?

Prawdę mówiąc nie poświęcam zbyt wiele czasu na to jak siebie postrzegam. Pozostawiam to innym. A ja po prostu jestem. W kwestii mody mam świadomość, że tu bardzo łatwo przesunąć horyzont w niebezpieczną stronę. Bardzo lubię szpilki, natomiast w krótkim mini akurat nie czuję się dobrze. Wolę trochę dłuższe sukienki, za to “z zębem”. Z pewnością nie kieruję się odgórnie narzuconymi zasadami, co się powinno i co wypadałoby nosić. Zupełnie mnie nie przekonują sztuczne w moim pojęciu podziały, jak się ubierać w dwudziestej, trzydziestej, czy czterdziestej dekadzie. Często zadbana pięćdziesięciolatka potrafi wyglądać fantastycznie w kreacji zalecanej maksymalnie do trzydziestki. Żyję raczej w zgodzie ze swoją figurą, na szczęście nie muszę walczyć z wagą, ale uważam, że czasem mniej znaczy więcej, bo pozostawia się pole do wyobraźni. Nie lubię grzecznej mody, podoba mi się, jak coś ma w sobie małą prowokację. Jestem pewna, że do końca życia będę nosiła dżinsy oraz ostre czerwone sukienki. A dlaczego nie? Pozostanę też chyba wierna modzie  wyluzowanej. Anglicy mają na to świetne określenie “casual elegance”.

Rozmawiamy w dniu, kiedy w Polsce odbywają się protesty przeciwko zaostrzeniu prawa dotyczącego aborcji. Czy uważa pani, że taka forma manifestu i protestu jest słuszna?

Absolutnie popieram wszystkie kobiety, które wyszły na ulicę i protestują. Uważam, że projekt, który przeszedł w sejmie jest aktem absolutnego barbarzyństwa, wyjętego z wieków średnich. W moim pojęciu wielkim problem jest to, że w tym konflikcie nigdy nie wybrzmiało dostatecznie wiele głosów specjalistów, przede wszystkim lekarzy i psychologów. Obudował się on wokół dogmatów na zupełnie przeciwstawnych pozycjach i uważam, że to bardzo niebezpieczne igranie z ogniem. Nie wiadomo jeszcze, jakie będą tego konsekwencje. To bardzo ważny protest i dobrze, że do niego doszło.